Była drobna. Potrafiłaby wskazać pisklęta w wieku sześciu, siedmiu lat, wyraźnie górujące nad nią wzrostem i masą - coś takiego nie przydawało powagi, nie skłaniało też do wiary w możliwości. Ale lekceważenie było dobre, jeśli tylko dało się je przekuć na element zaskoczenia. Dyskutowanie z przełożonymi było stratą czasu. Trudno powiedzieć, by posłuszeństwo Chaber płynęło z szacunku - tej, było nie było, zacnej cechy charakteru, nakazującej pokorę, w podrostku wykiełkowało bardzo niewiele, tyle co wiarygodny pozór. Jakby w odwrotnej proporcji do Hathil, wywerna po cichu dzieliła to wszystko na wymaganą (stanowiskiem lub siłą) uprzejmość... i prawdziwy szacunek, zyskiwany lub nie, wyłącznie na podstawie działań. Postępowania. Na przestrzeni tych kilku lat, które dzieliły ją od pisklęcego wieku, utwierdziła się w przekonaniu, że niektórym wystarcza odrobina władzy, nawet namiastka, by srać na głowy niżej postawionych. I grzecznie chylić łeb ku ziemi przed tymi, nad którymi znaleźć się nie mogli. Należało więc minimalizować szkody, nie strzępić języka bez celu, na jakiś czas wstrzymać oddech, przytaknąć i robić swoje - pod żadnym pozorem nie okazując słabości. Pokażesz, że uwiera cię niesprawiedliwość? Wyczują krew i z miejsca pozwolą sobie na więcej. W kwestiach wiary w innych jej notowania nie stały zbyt wysoko, ale każdy jeden napotkany smok startował z podobnego poziomu. Z czystą kartą, zapisywaną na podstawie interakcji, obserwacji, własnych wniosków. Może dlatego słysząc szaleńczy śmiech, możliwy do skojarzenia z imieniem, którym straszyło się pisklęta (a była wystarczająco młoda, żeby pamiętać te przestrogi - i garść paskudnych, czasem wzajemnie sprzecznych plotek, z których wyłaniał się nieprecyzyjny, złocisty obraz groźnego wariata), smoczyca nie poderwała się w powietrze. Powoli odwróciła się w kierunku dźwięku, ale nie zobaczyła nic. Wypatrywała ruchu, nasłuchiwała odgłosów, w jednej chwili zdecydowała się pozostać na miejscu i zweryfikować prawdziwość pogłosek. Smok, dowolny, był częścią Gniazda. Czyli, w przeciwieństwie do stworzeń pustki, nie był wrogiem. Pokrętna logika tego rozumowania nakazywała uznać, że skoro już zapowiedział się wydając z siebie dźwięki, a nie natychmiastowo przypuścił atak (jeszcze nie wykluczała, że pozostający poza zasięgiem wzroku przybysz za chwilę nie zdecyduje się tego niedopatrzenia nadrobić), lepiej będzie nie podejmować żadnych działań zaczepnych. Piaszczyste podłoże nie było najlepszym, żeby się z niego wybić - przywodziło na myśl piach celowo naniesiony do matczynej groty, w którym pazury zielarki pozostawiały wzory, rysunki, materiał wygodniejszy w improwizowanej, niemej komunikacji, niż bazgranie bezpośrednio po ziemi - ale i bez tego dwie pary skrzydeł powinny bez trudu poderwać ją do lotu, gdyby zaistniała taka potrzeba. A przynajmniej tak przyjęła, w duchu zadając sobie pytanie: pokaże się, czy jednak nie? Daleka od strachu ostrożność, zaciekawienie, próba pochwycenia spojrzeniem dowodów obecności, wyłapania ich w upstrzonym szkieletami krajobrazie oazy. Los nie miał z tym nic wspólnego, podszyta ciekawością skłonność do ryzyka bardzo wiele. Chaber odpoczywała szybko, regeneracja stawiała ją na nogi w przyspieszonym tempie, zmęczenie wywołane patrolem odchodziło w niepamięć. Miała dość energii, by zupełnie zignorować podszepty rozsądku. Została.