Jak zwykle żółtodziobom i nowicjuszom obrywa się najbardziej. To na nich spada ciężka praca i najbardziej niewdzięczne zadania. Nie im grzać się w ciepłym blasku chwały i poważania. Zielony, wężowaty smok zagryzł zęby w tłumionej złości; uderzał skrzydłami o miedzianej, błyszczącej jak blacha błonie silniej niż wymagała tego dzisiejsza sprzyjająca bryza. Najgorsze, że nie wypada nawet pisnąć, kiedy starszy rangą cię łaja. Tak jakby to była tylko jego wina, że ktoś wykradł mięso; był gotów dać w zakład własny ogon, że to Gwardziści wszystko wyżerają. Szczególnie Morgoth.
Teraz był sam. Tylko on, przestrzeń i malownicza równina pełna trawy i rozsianych z rzadka krzewów. Napełnił płuca świeżą bryzą i potoczył uważniejszym spojrzeniem po tej cudownej, bezkresnej głębi!
Tak, nie będzie zawsze popychadłem starszych Strażników. Wykluczone! Do ambitnych świat należy, a ambitni stawiają wymagania przede wszystkim sobie.
Przeszedł do spokojniejszego lotu i jakiś czas przemierzał przestworza. Wiedział, jak znikoma jest szansa, żeby trafić na coś smacznego; tu, w granicach Bariery zwykle każdy mięsny kąsek padał szybko czyimś łupem. Gdyby stepy opływały w jednorożce, nie byłoby tej całej afery o znikające mięso!
Warknął pod nosem i zabrał się do bardziej konstruktywnych działań. Rozpoczął serię prostych powietrznych akrobacji: ostre, forsowne wznoszenie dla poprawy mięśni skrzydeł, potem pikowanie i hamowanie nad samą ziemią dla koordynacji współpracy oko-skrzydło. Raz i drugi nieźle zaorał końcowymi metrami ogona ziemię. Bolało, ale na błędach się smok uczy.
Gdy poczuł, że ma już dość, wylądował i złożył mrowiące z wysiłku skrzydła do gładkich boków. Uniósł dość wysoko łeb na giętkiej szyi i po minucie czy dwóch odpoczynku rozpoczął marszrutę. Śmiesznie powiedziane o pełzaniu węża, który nie ma nóg! Ślizgał się s-za-esem, co wychodziło mu zdecydowanie lepiej niż podniebne akrobacje. Jednak prawdziwy Strażnik z krwi i kości musi mieć żelazne mięśnie i niezmożoną wytrzymałość. To nie Stadny, który po prostu zmyka przed zagrożeniem, ani Zwiadowca. Musi być jak skała, stawiać czoła wrogom, czy to bestiom czy niesubordynowanym smokom. Jeśli się zmęczy jako pierwszy, może nie dożyć godziny odpoczynku. Albo jako słabeusz na zawsze pozostanie popychadłem o najniższej pozycji w hierarchii.
Teraz młodociany wąż ćwiczył własną tężyznę w kontrolowanych, bezpiecznych warunkach; przyjdzie wypróbować ją w twardej szkole mało ekscytującego życia Strażników Gniazda.
Prędzej połknie własny język niż przełknie ambicję.